poniedziałek, 10 listopada 2014

Połyskujące.. błyszczące.. czyli to co kobiety lubią najbardziej ;)

W dzisiejszym poście postanowiłam Wam pokazać kilka błyskotek, które uwielbiam. Trudno było mi wybrać tylko kilka, ale wybrałam te które są warte uwagi i są w przystępnej cenie. Zbliża się czas kiedy można zaszaleć z makijażem, więc mam nadzieję, że którymś z tych produktów Was zaciekawię. Oto kilka propozycji dzięki którym makijaż połyskuje i przyciąga uwagę.

 
1. INGLOT Cień sypki AMC 50
Pigmenty z tej serii uwielbiam. Są trwałe, mocno widoczne, wodoodporne. Po prostu idealne. Oczywiście na dzień mogą wydawać się zbyt mocne, ale to też zależy od tego jakie kolory wybierzemy. Doskonałe są na wieczór czy do zdjęć, zwykłych cieni  na zdjęciach często nie widać, a te prezentują się wspaniale.
 
- można nim zrobić bardzo ciekawą (z użyciem duraline), metaliczną kreskę, zamiast inwestować w eyelinery,
- sprawdzają się zarówno na sucho jak i na mokro z duraline. Trzeba jednak bardzo uważać żeby odpowiednią ilość duraline dodać do cienia żeby nie był ani za rzadki ani zbyt gęsty,
- niezwykle intensywne kolory (szczególnie nakładane na mokro), bardzo   błyszczące, metaliczne, a do tego duży wybór kolorystyczny.
- duża pojemność, choć nie wiem czy przy tego typu cieniach jest to zaletą, wolałabym żeby pojemność była mniejsza, wtedy nie było by ryzyka, że cień się przeterminuje.
- nakładając je na sucho też trzeba uważać bo obsypują się podczas aplikacji, dlatego ja najpierw maluję oczy a później resztę twarzy,
- ładne, estetyczne opakowanie, nie odkręca się.
 
Ten kolor, który przedstawiam na zdjęciu (50) jest moim absolutnym ulubieńcem. Róż opalizujący na złoto.
 
 na zdjęciu jest on nałożony tak aby widoczne były odrębne płatki złota, ale można go rozetrzeć na całkiem gładko, czyli efekt będzie metaliczny, taki jak przy cieniu Kobo, który przedstawię w następnej propozycji propozycji.
 
2. Cień KOBO Golden Rose
Cień ma genialy kolor, róż mieniący się na złoto, jest to praktycznie  ten sam kolor, jak w/w Cień Inglot AMC 50. Jeżeli ktoś nie używa często takich błyskotek i nie chce wydawać pieniędzy na produkt Inglota, to jest to jego tańszy, ale wcale nie gorszy odpowiednik.
 
Jego konsystencja jest trudna do opisania, bo mam wrażenie, że jest mokra, ale nie kremowa, taka zbita i tempa :) dlatego aplikacja tego cienia jest możliwa  poprzez nakładanie (wciskanie) palcem, aby uzyskać zamierzony efekt. Mi to akurat nie przeszkadza, nawet chyba go bardziej lubię i częściej używam niż  pigment w tym samym kolorze z Inglota.  Lubię nim wykańczać makijaż oka, efekt jest za każdym razem inny, w zależności od tego co nałożymy jako cień bazowy. Uwielbiam go właśnie za ten efekt kameleona.

Cienie Kobo bardzo lubię (nawet bardziej niż te Inglotowskie), uważam, że cena jak za taką jakość jest naprawdę niska.
 
3. Cienie  L'Oreal Infallible, kolory:  892 AMBER RUSH, 759 BURT INTO BLOOM
Są to bardzo intensywne i długotrwałe cienie, nie osypują się, nie gromadzą się w załamaniach.
 
 
Posiadają unikalną formułę, ich konsystencja to kremowy proszek, z jednej strony daje efekt jak pigment lub cienie prasowane, ale łatwość nakładania i rozcierania jak w kremowych, można je pięknie rozetrzeć palcem, można osiągnąć  różny stopień nasycenia w dowolnym miejscu powieki. Uwielbiam je za tą kremową konsystencję i foliowe wykończenie. Czekam właśnie na jesienne promocje i na pewno dokupię sobie inne odcienie tych cudeniek.


Cień jest wydajny, jakością przewyższa większość znanych mi cieni marek selektywnych, co sprawia że wart jest każdej złotówki nawet w regularnej cenie.

4. Rozświetlacz Mary Lou Manizer, firmy The Balm.
Tego produktu chyba nie trzeba przedstawiać, myślę, że jest każdemu dobrze znany. Mój ulubiony rozświetlacz, z mikroskopijnymi drobinkami, który daje piękny efekt tafli. Używam go zarówno jako rozświetlacza jak  i cienia do powiek, bardzo często nakładam go w wewnętrznym kąciku.
 

Jego odcień jest idealny, nie za ciepły, nie za chłodny. Gdy tylko zaczyna się pora jesienna, używam go codziennie, natomiast w letnie i upalne dni często daruję sobie rozśwetlenie.  Produkt ten w zasadzie nie ma wad, no może jedynie opakowanie, bo dość trudno się otwiera i trzeba uważać żeby nie upadł bo lubi się pokruszyć.
 
5. L`Oreal, Lumi Magique (baza rozświetlająca)
Świeża, lekka i jedwabista konsystencja sprawia, że bazę można nakładać jako jedyny preparat lub pod podkład, gdyż przygotowuje ona skórę na nałożenie podkładu, równocześnie maksymalizując rozświetlenie. Baza wtapia się w skórę, by następnie rozpraszać wtórnie światło, zapewniając skórze piękny wygląd. Można ją nałożyć punktowo – na kości policzkowe, grzbiet nosa czy podbródek lub na całą twarz, co sprawi, że skóra promienieje naturalnym blaskiem, jakby była rozświetlona od środka.


Tą bazę można aplikować na kilka sposobów:
- traktować ją jako typowy rozświetlacz, czyli nakładać na miejsca które chcemy rozświetlić,
- nakładać na całą twarz, to rozwiązanie idealnie sprawdza się przy ciężkich, matujących podkładach,
- mieszać z podkładem, wtedy możemy dozować sobie stopień "błyszczenia" jeszcze łatwiej.

 
Baza bardzo mi odpowiada, bo  niezależnie od sposobu nakładania sprawia, że cera wygląda naprawdę zdrowo i korzystnie, tak "z życiem", zyskujemy zdrowy i ładny blask. Moja sucha skóra na twarzy bardzo się polubiła z tą bazą. Na początku aplikuję krem i czekam aż się całkowicie wchłonie, a następnie bazę i podkład.
Nie oczekuję od niej super wygładzenia cery, utrwalenia ani innych podobnych cudów, gdyż jest to baza rozświetlająca, a z rozświetlaniem właśnie radzi sobie bardzo dobrze.

Mam nadzieję, że was zainteresowałam moimi błyskotliwymi ulubieńcami, a Wy macie swoich godnych polecenia ??











 



1 komentarz:

  1. Przyznam, że jeszcze żadnych z tych cieni nie używałam. W moich zbiorach znajdują się 2 Kobosie i jeden Inglot, ale wciąż czekają na użycie :)

    OdpowiedzUsuń